Ostatnio media zachwycały się technologią Li-Fi, wieszcząc rewolucję w przesyłaniu danych i w domyśle odejście Wi-Fi do lamusa. Nic takiego się nie stanie, technologia przesyłania danych przy pomocy światła jest znana już od lat, powoli się rozwija, ale mimo wszystko posiada bardzo duże ograniczenia, które drastycznie zmniejszają możliwość jej wykorzystania.
Media pisały o świecących kulach Jugnu tworzonych przez Estoński start-up, firmę Velmenni. Ta niewielka firma postanowiła usprawnić technologię Li-Fi i sprawić, że będzie dostępna dla każdego śmiertelnika. Ich celem jest stworzenie inteligentnych świecących kul, które mogłoby wysyłać dane pomiędzy sobą, komunikować się z telefonami, tabletami czy laptopami w naszym domu oraz internetem.
Czym jest Li-Fi?
Przede wszystkim technologii tej nie stworzyła wyżej wymieniona firma, jak można przeczytać na jednym z portali{LINK}. Jej twórcą jest Harald Haas z Uniwersity of Edinburg w Anglii. A liderem w jej rozwoju nie jest Velmenni a firma pureLiFi. Technologia wykorzystuje diody LED, które migając z bardzo dużą częstotliwością przesyłają informacje. Aby je odebrać potrzebujemy specjalny odbiornik, który będzie założony w naszym urządzeniu np. laptopie. Technologia ta ma jednak bardzo duże ograniczenia, które są często tłumaczone jako jej zalety. Światło nie przenika przez ściany, więc jest to połączenie bardzo bezpieczne i niewymagające zbyt dużych zabezpieczeń. Poza tym, w jednym pomieszczeniu nie możemy postawić dwóch sieci, bo będą siebie nawzajem zakłócać. Problemem jest też upload danych. Aby to zrobić musielibyśmy ustawić nadajnik w kierunku nadającej do nas kuli. W takim razie używanie tej technologii w przypadku smartfonów nie ma żadnego sensu. Musielibyśmy przez cały czas uważać, aby przez przypadek nie zasłonić światła, albo wysyłać dane przez Wi-Fi. Rozwiązanie wydaje się mieć sens w szpitalach, gdzie fale elektromagnetyczne emitowane przez sieć Wi-Fi mogą zakłócać pracę specjalistycznej aparatury. Poza tym Li-Fi z pewnością znajdzie amatorów wśród technologicznych fanów i chyba na tym się skończy. Wraz z wejściem technologii na rynek zobaczymy, gdzie tak naprawdę znajdzie zastosowanie.
Czy Li-Fi jest na w ogóle potrzebne?
Głównym argumentem zwolenników tej technologii jest jej szybkość. W warunkach laboratoryjnych osiągnięto prędkość 224 GB/s, co jest wynikiem świetnym, ale w warunkach normalnych niemożliwym do osiągnięcia. Firma Velmenni osiągnęła w warunkach biurowych transfer rzędu 1GB/s. I jest to wynik jak najbardziej zadowalający, ale po co komu teraz tak szybkie łącze, które jest tak niestabilne? Wystarczy zasłonić ręką nadajnik, a nasz film się zatrzyma a gra wyrzuci nas z serwera. Obecnie szeroko stosowane Wi-Fi 802.11n może przesyłać dane z prędkością 100, 250, a nawet 500Mb/s w paśmie 2.4 lub 5.0 GHz. Zakładając, że korzystamy z tego drugiego i patrzymy na możliwości i ograniczenia Li-Fi okazuje się, że ono nas w ogóle nie „rajcuje”. Poza tym niesprawiedliwe jest porównywanie technologii, która jest dostępna teraz, do tej, która wejdzie na rynek za 3-4 lata. Do tego czasu Wi-Fi rozwinie się jeszcze bardziej, a Li-Fi zejdzie do małej niszy, w której będzie miała specjalistycznych klientów.
Nie ma więc nad czym się zachwycać. Li-Fi na razie tylko pobudza wyobraźnię maniaków nowych technologii, ale poza tym nie ma większego zastosowania. O jej możliwościach będzie można dopiero sensownie rozmawiać, kiedy wejdzie na rynek. Na razie to tylko gdybanie. Najbardziej razi mnie tutaj ignorancja dziennikarzy, którzy pisząc o nowych technologiach podniecają się każdą nowinką, a nie zastanowią się nawet przez chwilę czy ma ona jakiś sens bytu na rynku – czy znajdzie zastosowanie i czy nie mamy rozwiązania, które wyklucza sens jej istnienia, jak było w tym przypadku.